Feliks Koneczny (1862-1949) – jeden z najbardziej
interesujących polskich myślicieli pierwszej połowy XX wieku, związany z Uniwersytetem
Jagiellońskim i Uniwersytetem Stefana Batorego w Wilnie, autor licznych prac
historycznych i studiów nad cywilizacjami cywilizacjami m.in. Wielość
cywilizacji, Polskie Logos a Ethos, Prawa dziejowe, Rozwój
moralności.
Mając wyliczyć główne momenty
naporu Orientu na Zachód, nie mogę ominąć określania warunków i okoliczności
tych pochodów, jako pochodów cywilizacji, przy czym trzeba będzie stwierdzić
pewne prawa historyczne, wysnute ze studiów w zakresie nauki o cywilizacjach.
Niedawno temu (1917 r.)
obwieścił Spengler w rozgłośnym swym dziele „Der Untergang des Abendlandes”,
jako każda cywilizacja przywiązana jest do pewnego terenu, i to, jak się wyraził
„pflanzenhaft gebunden”. Nie jedyny to lapsus w jego dziele, nie jedyny dowód,
jak niedostateczne miał przygotowanie ogólno - naukowe. Roślina bowiem tylko
jednostkowo, każda z osobna, jest zespolona z gruntem, którego nie może
opuścić: lecz nie tyczy to gatunku, który za pomocą nasion, wielce ruchomych,
wędruje po szerokim świecie, tak dalece, iż w botanice utworzył się oddzielny
kąt na geografię roślin (fytogeografia), a w nim jeszcze oddzielne miejsce pod
naukę o wędrówkach roślin — naukę wielce pouczającą. Otóż jeżeli cywilizacje
mają jakąś analogię w świecie roślinnym, polega ona nie na nieruchomości
przyrośniętej do gruntu rośliny, lecz na jej ruchomości w stanie nasiennym;
cywilizacje są ruchomościami, teren ich jest zmienny. Arcydziełem pod tym
względem jest cywilizacja żydowska; co do ruchliwości ustępują jej wszystkie
inne — niemniej przeto ruchu im nie brak, dopóki znajdują się w normalnym
stanie żywotności.
Pierwsze prawo, cywilizacji
tyczące, orzeka, jako każda z nich, dopóki jest żywotna, póki nie zamiera, dąży
do ekspansji. Gdyby tego nie było, nigdy by się nie wytworzyła żadna cywilizacja
znaczniejsza wśród rojowiska zrzeszeń drobnych, pełnych jednak rozmaitości w
trójprawie. Której powiedzie się ekspansja kosztem innych sąsiednich, ta stanie
się znaczniejszą i coraz znaczniejszą w miarę dokonywania coraz większej
ekspansji. A gdy natrafi na również silną inną, nastaje walka. Walka była już
wówczas, kiedy ta zwycięska pochłaniała inne, drobne, a ta, na którą natknęła
się następnie w swym pochodzie, również już silniejsza, staczała przedtem
również walki ze swymi ościennymi, aż także stała się znaczniejszą. Gdy dwie
znaczniejsze się zetkną, walka będzie i dłuższa i wielostronniejsza, prowadzona
bronią najrozmaitszą, duchową i fizyczną.
Czyż dwie cywilizacje
znaczniejsze, spotkawszy się na sąsiedztwo, nie mogą bytować w spokoju obok
siebie? Historia poucza, że nie mogą, bo oto drugie prawo dziejowe: dwie cywilizacje,
znalazłszy się na tym samym terenie, muszą z sobą walczyć. Pogranicze cywilizacji
żywotnych jest zawsze a zawsze widownią ich walki, i na to nie ma rady, a
zresztą jest to objaw dodatni: jedynie możemy, a raczej powinniśmy starać się o
to, by walka cywilizacji odbywała się zawsze w sposób cywilizowany.
Przy licznych tych pochodach
i zachodzeniu jednej cywilizacji na drugą, wpływają one oczywiście wzajemnie
na siebie. Wpływy mogą być dodatnie i ujemne, może ich być niewiele, a może być
dużo. Ale mylnym jest mniemanie, iż z ciągłych wzajemnych wpływów może powstać
synteza cywilizacji. Przenigdy! Nie ma syntez między cywilizacjami — i to jest
trzecim prawem dziejowym.
Zastanówmyż się nad
możliwością syntezy: Np. każda cywilizacja ma swą etykę, a zatem miałaby
dokonywać się synteza rozmaitych systemów etycznych? Etyka turańska i arabska
otaczają obłąkanych nimbem świętości, jako „nawiedzonych przez Boga”, więc Jego
wybrańców. Przeszło to do kultury turańsko-słowiańskiej, tj. do moskiewskiej,
gdzie „jurodiwyj” zajmuje uświęcone stanowisko; przeszło nawet w znacznej
części na Ruś prawosławną. Gdzież więc miejsce i jakie miejsce na... rozum?
Aleć nie cofając się przed najdalszą konsekwencją, z początku wieku XVI, za
panowania Wasyla Iwanowicza (1505—1533) zwyciężyła zasada tzw. „josiflanizmu”,
ujęta w formułę, jako „naczało zła mnienie” — myślenie jest początkiem zła. I
zasada ta spopularyzowała się nadzwyczajnie. Niższe duchowieństwo wystąpiło
następnie nawet przeciwko sztuce drukarskiej i urządziło w Moskwie 1564
r. rozruchy „ludowe”; drukarnię zburzono, a personel jej wybito, o ile nie
zdołał ocalić się ucieczką. Tryumfowało nieuctwo i stawało się po prostu
moskiewskim postulatem etycznym. Reakcja ku oświacie nastała wprawdzie u góry w
drugiej połowie XVII wieku, w czym datę przełomową stanowi wprowadzenie łaciny
do „akademii” w Moskwie za Fedora Aleksiejewicza (1682—1689), ale ten „wiatr
zachodni” nie dotarł do szerokich warstw, a lud rosyjski podzielał wciąż
zapatrywania „josiflańskie”, wyrażając je formułą dosadniejszą: dołoj
gramot-nyje! I w innych także społecznościach cywilizacji turańskiej, pisanie i
czytanie pozostawało sztuką tajemniczą, trochę nawet niesamowitą, bardzo
nielicznych osób.
A tymczasem Kościół katolicki
uprawiał stale sztuki i nauki, sztukę drukarską przyjmowano wszędzie w krajach
cywilizacji łacińskiej z zapałem, analfabetyzm traktując potem jako chorobę i
walcząc z nią aż do wyplenienia. Etyka katolicka, etyka cywilizacji łacińskiej,
uważa uprawianie nauk i sztuk za obowiązek życia zbiorowego.
Jakżeż dojść do syntezy
między łacińskim: sapientis est ordinare, a tamtym: naczało zła mnienie? Kto tu
potrafi obmyśleć jakąś syntezę?
Albo w zakresie z końca
drugiej strony, w zagadnieniu ekonomicznym: Biali w Afryce przyznają każdemu
wszystkie zyski z pracy, uważając, że dobrze jest pracować jak najwięcej; gdy
tymczasem murzyni uważają za niegodziwość pracować i zbierać (banany) ponad
„potrzebę”. Kto ma oznaczać, co to jest „potrzeba”? W praktyce odbywa się
licytacja in minus lenistwa i braku potrzeb, a zatem wiekuista nędza, na którą
nie ma rady, póki trwa ta zasada murzyńskiej etyki ekonomicznej. Którędyż droga
do syntezy poglądów murzyńskich i osadników europejskich? Jak dojść do syntezy
z jakuckim zapatrywaniem, że skoro ktoś sprzedaje siano, a zatem posiada go
więcej, niż potrzebuje, a zatem należy ująć mu przydziału łąk? Niemożliwość
syntezy wystąpiła jaskrawo w wojnach ciągłych tuziemskich Indian i osadników
anglosaskich w Ameryce Północnej. Osadnicy kupowali ziemię, zapłacili — i
doznawali krwawych napadów od „przewrotnych” Indian; nieporozumienie stąd, iż
czerwonoskórcy nie pojmowali, że można ziemię kupować i sprzedawać. To, co
jedni uważali za cenę kupna, wypłaconą, tamci mieli za podarunek wzajemnej
grzeczności za to, że się obcym pozwoliło na jakiś czas przebywać wśród siebie.
I tak mają się rzeczy w
każdej dziedzinie życia, wszędzie a wszędzie, gdzie dwie odrębne cywilizacje
się stykają. Synteza absolutną niemożliwością, gdyż niemożliwa współmierność.
Dopiero gdy spotykają się poglądy podobne, pomiędzy którymi współmierność
jest możliwa, bywa też synteza; to znaczy, że bywa tylko między kulturami tej
samej cywilizacji. Jakoż syntezy tego rodzaju bywają nawet bardzo korzystne.
Poza granicami atoli kultur, stanowiących działy tej samej cywilizacji, możebne
są tylko mechaniczne mieszaniny, wielce niebezpieczne, rozsadzające zazwyczaj
obie cywilizacje, a prowadzące najczęściej do stanu acywilizacyjnego, do
zdziczenia.
Takiej właśnie mieszanki
cywilizacyjnej jesteśmy obecnie świadkami w całej Europie, a najbardziej w
Polsce. Ta mieszanka jest przyczyną wszelkich kryzysów i w niej źródło owego
zniszczenia, na które narzeka się w całej Europie, które jednak najdosadniej występuje
w Polsce.
Nie ma syntez, a jest
konieczność walk i nieuchronność dążeń do ekspansji — oto tragedia dziejów.
Te okoliczności trzeba mieć
na pamięci, rozważając napór Orientu na Zachód, o ile objawił się w szeregu
pochodów cywilizacji orientalnych. Spory to dział historii powszechnej. Nie
jest też historia powszechna niczym innym, jak dziejami walk cywilizacji,
dziejami napróżnych prób syntez cywilizacyjnych, dziejami ekspansji i zaników
ich, dziejami powstawania kultur i wzajemnego ich oddziaływania w łonie tej
samej własnej cywilizacji, lub też ulegania obcej, i ciągłych wzajemnych
wpływów, dobrych i złych. Historia powszechna jest historią metod ustrojów
życia zbiorowego. Toteż przegląd sam, choć wielce sumaryczny, ruchów
ekspansyjnych cywilizacji ze Wschodu ku Zachodowi, pełen jest zagadnień doniosłych i
przez to samo ciekawych naukowo, socjologicznie, etycznie, ekonomicznie, nawet
w zakresie sztuki i literatury — a dla nas tym ciekawszych, że napór ten
nachodził niemało ziemie polskie.
Zacznijmy od naporu
cywilizacji bizantyńskiej, bo on zataczał najszersze kręgi ku zachodowi.
Trzeba się pozbyć przesądu, jakoby bizantynizm we wszystkim był czymś niższym
od łaciństwa. Paryż był kiepską osadą, kiedy Bizancjum nie tylko lśniło od złota
i mozaiki, nie tylko wprawiało w osłupienie przybysza z Zachodu swymi
budowlami, ale też nadawało ton, szerzyło ogładę i ćwiczyło umysły zachodnich
barbarzyńców. Każdy z władców Zachodu poczytywał sobie za największy zaszczyt
otrzymać tytuł dworski od cesarza i marzył o tym, by urządzić sobie dwór na
podobieństwo (choćby karykaturalne) dworu bizantyńskiego. Przy tym Bizantyńca
należy sobie przedstawiać zawsze z książką w ręku. O ich metody naukowe można
się spierać, lecz na Zachodzie długo nie było w ogóle o co się spierać! Należy
wyznać, żeśmy byli wszyscy wcale nie krótko w szkole u Bizantyńców.
Toteż ekspansja cywilizacji
bizantyńskiej jakby obejmowała była całą Europę. Zapraszano ją zewsząd do
siebie. Dla Liutpranda longobardzkiego, jednego z najinteligentniejszych
pisarzy i polityków X wieku (ok. 922—ok. 972) jest cesarz bizantyński prawym
władcą całego w ogóle świata. Około tronu Bolesława Chrobrego stała kopia
włóczni św. Maurycego, bizantyński symbol władzy. O bogactwach bizantyńskich
marzyli najbogatsi królowie Zachodu, jako o czymś niedostępnym, lecz co ciągle
myśl zajmuje i nęka. Bizantyniec kochał się w bogactwie, bo ono dostarczało mu
bogatego piękna, bo nie rozumiał życia bez wykwintnego dobrobytu.
Bizantynizowała się Europa
zachodnia zaraz po upadku Rzymu starego, zwracając się do Rzymu nowego, w
wiekach IV do VI, a na wiek X przypada już powtórna fala tej ekspansji,
prawdziwie wielkiej. Poprzez Illiricum i Dalmację sięgnął bizantynizm do
środkowej Italii i dalej do północnej; w południowej nigdy nie przestał trwać
od starych czasów. Nigdy atoli od włoskiej strony nie przekroczył Alp. Na
północy Alp znalazł się całkiem inną drogą. Drogą morską przerzucają się
bizantyńscy artyści do Hiszpanii, a z nimi także coś nie coś z bizantyńskiej
nauki.
Wspaniałość form tej cywilizacji
podbija umysły. Papiestwo dostrzegło jednak wcześnie, że zachodzi zasadnicza
różnica w treści i że nawet co do formy poglądy się różnią, bo Bizancjum
pragnie jednostajności i ujednostajnianie uważa za warunek postępu, podczas gdy
Rzym poszukuje jedności ponad rozmaitością, którą nieraz nawet umyślnie
pielęgnuje. Jednostajność jest nieosiągalna bez przymusu, więc Bizancjum nie
waha się i używa przemocy z całym przeświadczeniem, że tak robić trzeba. W
walce o formy zacietrzewia się i przenosi je nad treść. Stąd równia pochyła
wiedzie już do przyznawania supremacji siłom fizycznym przed duchowymi. Tu
punctum saliens, na to już przystać nie można było. Ubogie Monte Cassino
zmierzyło się w pochodzie wieków z bogatym Bizancjum, wygrało sprawę po kilku
wiekach i od XI stulecia zaczyna się powtórny odwrót bizantyńskiej fali.
Całej Europy
nigdy jednak ta fala nie ogarnęła. Wolnymi od wpływów bizantyńskich były
Skandynawia i północno-zachodnie kraje ekspansji normandzkiej; Polska ledwie
tknięta była nimi w drugiej połowie wieku XI, a doszły nas drogą pośrednią, od
strony niemieckiej.
Najwięcej
bowiem bizantynizmu wsiąknęło w Niemcy i tam wpływy te były najsilniejsze, a
pochodziły wprost z samego Bizancjum. Pozostaje ta sprawa w związku z dziejami
nowego cesarstwa, obwołanego w zachodniej Europie. Samo proklamowanie
cesarskiego tytułu było aktem nieprzyjaźni, a przynajmniej niechęci przeciw
cesarstwu bizantyńskiemu, uważającemu się za uniwersalne zwierzchnictwo świata chrześcijańskiego
i za spadkobiercę dawnego cesarstwa rzymskiego. A tymczasem papież Leon III
wznawiał to rzymskie cesarstwo, koronując Karola W. w r. 800 w Rzymie. Jest to
ten sam papież, który staczał z Bizancjum walki nieustępliwe, a utwierdził
katolicką naukę o filique.
Nowe cesarstwo zachodnie
rozprzęgło się atoli wkrótce, a Karolingowie osłabiali się przez związek z
Niemcami, które w niczym nie przyczyniały im siły. Doszło do tego, iż korona
cesarska nie była brana na serio, błąkała się po głowach drugorzędnych
książąt Burgundii Górnej i wybrzeża liguryjskiego; tytuł stał się czczym, a
rzecz sama przestała zgoła istnieć. Nie tylko zawiodły wszystkie nadzieje,
przyświecające papiestwu, ale przez ten właśnie czas bizantynizm wzmocnił się i
odbył tryumfalny pochód poprzez całą zachodnią Europę. I wreszcie papież
musiał ulec: wznowienie cesarstwa w r. 962, koronacja Ottona W. odbywały się
wśród walk orężnych z papieżami, a koronacja była wymuszona. To drugie
cesarstwo przejmuje nawet nazwę bizantyńskich „kajdzarów”.
Dwór bizantyński spodziewał
się znaleźć nowego sojusznika w Niemczech i dlatego przystał, by jednemu z
książąt niemieckich nadać tytuł cesarski, a nawet napierał o to.
Otto I ożenił swego syna z
cesarzówną bizantyńską Teofanią, siostrą Anny Włodzimierzowej kijowskiej. Jako
małżonka Ottona II, następnie rejentka za małoletności swego syna, Ottona III,
posiadała wielkie wpływy polityczne, a dwór jej słynął po całym świecie nie
tylko z niewidzianego dotychczas w tych stronach Europy przepychu. Działało
tam zawsze grono bizantyńskich uczonych i statystów, wytwarzających nowe
środowisko bizantyńskiej idei politycznej, bizantyńskiej państwowości — tak
przeciwnej łacińskim pojęciom o państwie. Powstała w Niemczech bizantyńska
szkoła polityczna i wybitne ognisko kulturalne, które nigdy już nie zagasło.
Przyznać trzeba, że przedstawiało ono bez porównania wyższy szczebel
cywilizacyjny, niż można było osiągnąć przez związki z Rzymem; ale był to inny
rodzaj cywilizacji.
Odtąd Niemcy są rozdzielone
pomiędzy dwie cywilizacje, łacińską i bizantyńską. W samym środku Europy
nastała dwoistość cywilizacyjna. Wielka część Niemiec pozostała przy
łaciństwie, ale w innej części potęga cywilizacji bizantyńskiej tak urosła, iż
wytworzyła się nowa bizantyńska kultura, nowa odmiana bizantynizmu, mianowicie
silna i wielostronna kultura bizantyńsko -niemiecka, która przetrwała wieki i
kwitnie do dnia dzisiejszego. Historia zaś Niemiec przedstawia odtąd ustawiczne
ścieranie się pojęć bizantyńskich z łacińskimi.
Ponieważ nie ma syntezy
między cywilizacjami, ponieważ nie można być cywilizowanym na dwa sposoby, więc
Niemcy, zmierzające równocześnie w dwóch kierunkach rozbieżnych, dotknięte
były często całymi okresami bierności kulturalnej a ich cesarstwo odznaczyło
się po niedługim czasie zupełną niemocą. Jaśniejsze okresy w dziejach Niemiec
nastawały atoli natenczas, gdy jedna z tych cywilizacji zdołała drugą pognębić,
kiedy ster państwa opanowany był przez ludzi oddanych stanowczo jednej cywilizacji,
a stanowczych również przeciwników drugiej. Bywały okresy, kiedy ta lub owa
cywilizacja traciła w Niemczech żywotność i wtedy Niemcy nabierały sił. Nigdy
atoli żadna z tych cywilizacji nie została pognębiona aż tak, iżby nie mogła
podnieść się z upadku i przystąpić na nowo do współzawodnictwa, dotychczas
nieskończonego. Gdyby była możebną synteza bizantynizmu z latynizmem, w
Niemczech byłaby musiała już dawno być dokonaną; a jednak obydwa obozy stoją
wciąż i wciąż walczą ze zmiennym szczęściem.
Wpływy bizantyńskie owładnęły
cesarstwo niemieckie szybko. Otto III (983—1002) potępiany przez historyków
niemieckich, był wyjątkiem, ale zaraz potem następcy jego mianowali i strącali
papieży, zaprowadzili inwestyturę świecką, demoralizowali Kościół i poddawali go
władzy świeckiej. Europie groziło niebezpieczeństwo, iż utraci powagę siły
duchowej, od fizycznej niezawisłej, że zatraci się ideał supremacji ducha,
ideał będący duszą naszej cywilizacji i katolicyzmu.
Gdyby kierunek
bizantyńsko-niemiecki zwyciężył był w Europie, groziła zagłada cywilizacji łacińskiej,
a chrześcijaństwo zeszłoby na zbiór liturgii, odprawianych pod protektoratem
bizantyńskiego absolutyzmu, uznawanego za państwowość prawidłową. Nie brakło w
Niemczech nigdy opozycji, ale za dynastii salickiej 1024—1125, osłabła ona
wielce, i wszystkie okoliczności historyczne świadczą, że społeczeństwo
niemieckie już nie byłoby zdolne utrzymać prądu łacińskiego. Pomoc nadeszła z
Francji. Francja ma zasługę, iż zgnębiła na długo bizantynizm niemiecki, a
zatem ocaliła cywilizację łacińską. W tym tkwi znaczenie opactwa
benedyktyńskiego w Cluny i tzw. reform kluniackich, na tym polega wielkość
dzieła papieża Grzegorza VII (1073 —1085) i następnie całej długiej walki
cesarstwa z papiestwem, toczonej w Niemczech i we Włoszech. Gdyby ta walka była
zakończona naprawdę, byłaby w Niemczech musiała zaniknąć jedna z walczących
cywilizacji. Ale walka zakończyła się kompromisem (konkordat wormacki 1122).
Bizantyńska zasada, jako
Kościół ma być narzędziem władzy państwowej, nigdy w Niemczech nie
wykorzeniona, wybuchła na nowo potężnie w protestantyzmie. Landeskirchen, których
głową jest Landesfuerst, toć czysty bizantynizm. Ale poszło się jeszcze dalej:
władza świecka ma decydować o wyznaniu mieszkańców, a po wojnie 30-letniej
obwieszcza się światu, że cuius regio, eius religio. To samo było już dawno w
Bizancjum, gdzie cesarze urządzali sobory i nastawiali cały aparat państwowy na
rzecz kierunku teologicznego, który wydawał się prawdziwym im, który im dogadzał.
Co najgorsza, że katolicyzm w
Niemczech tracił samodzielność moralną i nie burzył się przeciw temu, żeby
katoliccy władcy niemieccy używali go znów po swojemu, w odwrotnym kierunku,
za instrumentum status. Konsekwencją tego stanu umysłów był józefinizm. W
bizantynizm popadła też nauka niemiecka, a filozofia poszła na służbę
prusactwu. Dopiero od drugiej połowy XIX wieku datuje się reakcja katolicka,
powołująca na nowo do śmielszego żywota kulturę łacińsko-niemiecką.
Politycznie
zwyciężał atoli coraz dobitniej bizantynizm, reprezentowany przez państwo
pruskie, zdobywające sobie przemocą przewagę, a popularne, bo spopularyzowano
zasadę wszechmocy państwa, zasadę ujednostajniania i centralizowania, słowem
zasady bizantyńskie. O Prusiech można śmiało powiedzieć, jako organizacja
społeczna cierpiała tam na niedorozwój, a państwowa na przerost. Chorobę tę
przyjęto z katedr filozofii, następnie z innych również, i ogół zaczął ją
uważać właśnie za znak najlepszego zdrowia. Na tym punkcie rozchodzą się jednak
diametralnie cywilizacja łacińska a bizantyńska.
Jest w dziejach Niemiec jeden
jeszcze, a wielki przejaw przynależności do cywilizacji bizantyńskiej.
Cywilizacja ta nie zna idei narodowej. Zakwitło też poczucie narodowe w
Niemczech dziwnie późno, dopiero z początkiem XIX w. Najstarsza patriotyczna
pieśń niemiecka pochodzi z r. 1812 (Moritza Arndta: Was ist des Deutschen
Vaterland?). Lessing wyraził się w r. 1759 o miłości Ojczyzny, jako o nieznanej
sobie „słabostce”, Herder uważał dumę narodową za pyszałkowatość; Goethe nie
rozróżnia uczuciowo Niemców a Francuzów, tylko „kulturę i barbarzyństwo”;
Schillera ideałem „nie należeć do żadnego narodu ni do żadnych czasów”; W.
Humboldt i Stein chcieli niepodległość Niemiec oprzeć na gwarancji Rosji lub Anglii;
dopiero J. G. Fichte jest naprawdę pierwszym patriotą niemieckim, a - rzecz znamienna
- popadł od razu w uwielbienie własnego narodu, jako „nadziei całego rodu
ludzkiego”. Zlało się to niebawem w jedno koryto ze statolatrią filozofii
niemieckiej, z ubóstwieniem Prus.
Kultura bizantyńsko-niemiecka
stanowi najwyższy rozkwit bizantynizmu; cywilizacja ta stanęła w Niemczech na
stopniu znacznie wyższym, niż za najlepszych swoich czasów w samymże Bizancjum.
Prusactwo jest bizantynizmu arcydziełem. A kierunek ten zyskał nowe siły
skutkiem pomyłek, popełnionych przez twórców traktatu wersalskiego - jak w
ogóle od tego traktatu datuje się nowa a świetna epoka rozkwitu bizantynizmu.
Tratując całe Niemcy, a nie zgniatając Prus, wykopali twórcy traktatu wersalskiego
dołki sami pod sobą, a z Prus uczynili obrońcę niemieckości — i oto cywilizacji
łacińskiej pozostało w Niemczech niemal życie prywatne i to trzeba je chować w
ukryciu wobec zwierzchności państwowej. Na razie triumf bizantynizmu w
Niemczech jeszcze większy, niż na Bałkanach i w Rumunii; a sięga zwycięsko nie
tylko do Zagrzebia, lecz nawet aż po Lublanę.
Bądź co bądź co za potęga w
bizantynizmie! Niemal pięć wieków minęło od upadku państwa bizantyńskiego
(1453), a duch jego nie tylko ciągle żyje, lecz rozwija się i tworzy. Obecnie
jest to cywilizacja niezmiernie twórcza, żywotna i gotowa do nowych ekspansji.
Na Polskę nie oddziaływał
bizantynizm z Bizancjum, lecz kultura bizantyńsko-niemiecka. Chrzest Mieszka I
przypada na czas mocnej ekspansji bizantynizmu, ale Polska w przeciwieństwie
do Czech strząsnęła te wpływy, a oddała się w zupełności papiestwu i
cywilizacji łacińskiej. W krajach czeskich zwalczają się te dwie cywilizacje zupełnie
tak samo, jak w Niemczech, przez cały przebieg dziejów, przy czym główną ostoją
cywilizacji łacińskiej były Morawy. Szczególnie zastanawiającym jest fakt, że
nawet najsilniejsze rozpędy do niepodległości, nawet wojny z Niemcami, nie
zrzucały jednak nalotu bizantyńskiego, przejawiającego się w niechęci do
katolicyzmu. Historia czeska stanowi jak najtragiczniejszy splot nieporozumień,
pomyłek, węzłów, które by dawały się rozplatać, a niepotrzebnie bywały
przecinane.
O bizantynizmie niemieckim
nic się nie wie, natomiast dopatrują się wszyscy bizantynizmu we wschodniej
Słowiańszczyźnie, gdzie go niemal nie było. Przyjęła wprawdzie Ruś
chrześcijaństwo z Bizancjum, ale długo wahały się jeszcze wpływy katolickie a
bułgarskie i wpływy ze „świętej góry Afonu” (Athosu). Ostatecznie odrzucono
wpływy łacińskie, lecz bizantyńskie wyrugowane były nawet z Cerkwi nieuctwem i
jest ich minimalnie. Na Cerkiew „Kijowa i wszystkiej Rusi” wpłynął może więcej
nestorianizm, niż bizantynizm; przynajmniej potem Tatarzy nie rozróżniali tych
wyznań, a dostojnicy cerkiewni nie wyprowadzali chanów z błędu. Została tylko
bizantyńska nienawiść do katolicyzmu, ale nawet formalne związki Cerkwi z
patriarchatem carogrodzkim były luźne i wcale nie ciągłe. Wysunęły się
natomiast wpływy cywilizacji turańskiej.
Pęd Atyli nie pozostawił w
Europie żadnych śladów cywilizacyjnych, a Madziarzy przyjęli cywilizację
bizantyńską, a następnie łacińską. Potem Turcy zawojowali kilka krajów Europy,
podbili połowę Węgier, nam wydarli Podole, ale nie mieściły te podboje
ekspansji zarazem cywilizacyjnej. Pozostał po dość długim panowaniu tureckim
tylko turecki homo faber w tkaninach i haftach; nie przylgnęło jednak nigdzie
ani jedno pojęcie z ustroju życia zbiorowego.
Wpływy turańskie
cywilizacyjne ograniczyły się do Słowiańszczyzny wschodniej.
Graniczyła ona z ludnością
turańsko-mongolską od północy, wschodu i południowego-wschodu. Zaraz w
pierwotnych dziejach Nowogrodu W. znać wpływy z „Jugry wieloplemiennej”, a potem
cała Ruś rostowska, zaleska, moskiewska wyrasta z osadnictwa na terenach
Jugry, i dotychczas jeszcze nie wszystkie z tych plemion są zrusyfikowane. Były
nawet religijne wpływy z Jugry na Ruś („wołchwy” itp).
Na południu panowanie Chazarów
wniosło organizację sotniami. Następnie Pieczyngi i Połowcy wbijali się w Ruś
nieraz daleko nawet ku północy, a nad południową pozyskali faktyczną hegemonię.
Sprzęgli się z tą Rusią i Ruś z nimi. Rozstrzygali zwady Rurykowiczów, a
książęta ruscy ubiegali się o księżniczki połowieckie, a za ich przykładem
małżeństwa mieszane stały się rzeczą zwyczajną wśród warstwy wyższej. Pod tymi
wpływami Ruś XII wieku dziczeje widocznie. I znać już pierwiastki jakiejś
kultury mongolsko-słowiańskiej: zamiłowanie do niszczenia, porywanie kobiet i
dzieci, ażeby nimi handlować itp. O bizantyńskich wpływach głucho.
A gdy w r. 1224 Połowcy
zagrożeni byli wyprawą Temudżina, twórcy uniwersalnego państwa Mongołów
„niebieskich”, i próbowali najazd uprzedzić i wyruszali daleko na wschód na
spotkanie Tatarów, Ruś południowa w obronie Połowców zapędziła się aż nad
Kałkę. Rurykowicze sami Tatarów zaczepili i sprowadzili na Ruś odwet, który
zamienił się w hegemonię tatarskiego Kipczaku. Wpływy turańskie trwały tedy
nieprzerwanie: Chazarzy, Pieczyngi, Połowcy, Tatarzy. A gdy już za Połowców
poczynała się cywilizacyjna przynależność Rusi do turańszczyzny, pod
zwierzchnictwem tatarskim dokonało się to w zupełności. Ruś zaś sama
zacieśniała więzy swej niewoli, bo książęta współzawodniczyli o „jarłyk”
hański, a wybieranie daniny tatarskiej było znakomitym interesem. Polska i
Litwa odbierały chanom całe dzielnice ruskie, ale żaden kraj ruski sam jarzma
z siebie nie zrzucił. Moskwa płaciła „wychod”, tj. haracz tatarski aż do roku
1492, a zrzucenie hegemonii „bisurmanów” nie jest związane z żadnym czynem
wojennym: uwolniono się, bo orda Złota upadła. Jeszcze w r. 1503 wydał Iwan III
w testamencie swym zarządzenie na wypadek, gdyby trzeba było uiścić zaległości
haraczu.
Już Karamzin zwracał uwagę,
jako Moskwa urosła pod opieką ordy. Potężniała na północy, a państwowość jej
była ściśle turańska. Zapanował turański monizm prawny. Władca starał się mieć
jak najwięcej osób w osobistej prywatnej od siebie zawisłości, jako tzw.
„zakupy” i „zakładnie”, które urządzano także na terenach księstw sąsiednich.
Nadawano w używalność „seła” książęce, poddając ludzi wojennych w osobistą
zależność od księcia. Wreszcie Iwan Kaleta (1325—1341) udzielać zaczął
drobniejszym książętom pożyczek pieniężnych na „zakładnie” praw książęcych w
ich księstwach. Nigdzie nie spotykamy się z jakimkolwiek tytułem z prawa
publicznego. Przyjęto nawet turański sposób wynagradzania urzędników, nadając
im tzw. „kormlenie”, tj. pozwalając pobierać bezpośrednio od stron należności
skarbowe. Każdy z nich był poborcą w swoim zakresie, nie bardzo ściśle
oznaczanym! Nigdzie w tej państwowości najmniejszego śladu bizantynizmu; prawo
zaś „cesarskie”, to było cerkiewne prawo kanoniczne, do którego jednak rzadko
się odwoływano, i fenomenem to bywało, jeżeli się znalazł ktoś obznajomiony z
nim choćby z grubsza.
Wielcy Książęta moskiewscy
uznawali zaś „carem” wcale nie bizantyńskiego kajdzara, lecz chana z Saraju.
Iwan III mniemał, że po upadku wielkiej ordy mógłby się ogłosić carem na
miejscu chana Kipczaku i takie znaczenie ma „koronacja” z roku 1498. Ale gdy
się spostrzegł, że chan Perekopski przybrał tytuł carski, sam go używać nie
zaczął nawet i obrzęd koronacji tak obmyślił, iżby się mógł wykręcić przed
Girejem krymskim. Men-gli-Girej ofiarował mu księstwa Rusi litewskiej, które
dawniej płaciły haracz Tatarom, lecz Moskwa wystąpiła z tymi roszczeniami
dopiero w r. 1504, jako do „ojcowizny”, więc znowu z prawa prywatnego. Ruś nie
znała atoli prawa pierwokupu. Pogląd, jako prawa właścicieli pierwotnych
(dawnych Rurykowiczów) nie mogą ulec przedawnieniu, póki starczy choćby
najdalszych potomnych, najdalszych krewniaków - był naleciałością orientalną
(bezpośrednio przyjęła go Moskwa z Wołoszy).
I prawo dynastyczne stawało
się tatarskim. Iwan III obwieścił, że ten jest następcą tronu, kto do tego
będzie mianowany, bez względu na starszeństwo. Regencję za syna sprawuje wdowa,
lecz powierza rządy ulubieńcowi swemu, choćby niskiego był pochodzenia.
Pierwszy tego rodzaju wypadek zaszedł już w latach 1533-1538, kiedy za Helenę
Wasylewnę Glińską rządził państwem kniaź Obolenskij, a następnie Tielepniew,
już nie kniaź. Z tych ulubieńców i ich rodzin powstawała następnie nowa
arystokracja.
Cywilizacji bizantyńskiej już
nawet w Cerkwi nie ma śladu. Olbrzymia większość duchowieństwa nie umiała
czytać, a gdy sprowadzono z Włoch uczonego Maksyma Greka, żeby oznaczył, które
„pisma święte” są apokryfami i żeby przetłumaczył prawdziwy psałterz (śpiewano
psalmy z żydowskiej książki modlitewnej), skończyło się na tym, ze uczonego
humanistę bizantyńskiego skazano za herezję i za fałszywy przekład. O
zburzeniu w Moskwie drukarni (1564) była już mowa.
„Prawowierie”
wschodnio-słowiańskie oddalało się do reszty od wyznania wiary według carogrodzkiego
Fanaru. Powstawały nawet wątpliwości, czy tam w Carogrodzie istotnie wyznają
„prawdziwą wiarę”. Ale fakt, że najpotężniejszym władcą prawosławnym jest
Iwan moskiewski, a właściwie nawet po upadku Konstantynopola Moskwa stanowi
jedyne poważne państwo schizmatyckie, dawał do myślenia. Mnich twerski,
Filoteusz, w listach do Wasyla Iwanowicza (1505-1533) zastanawia się nad tym i
głosi, jako wiara prawdziwa przeniosła się do Moskwy. „Nie zginęło święte Bizancjum,
lecz jest przeniesione do Moskwy”, jako „do trzeciego Rzymu, a czwartego nie
będzie”. I na tej podstawie pozdrawia Filoteusz Wasyla, jako „głowę chrześcijaństwa
i pana przyszłości świata”. Zignorowano to na razie; w przyszłości miano się
tego chwycić - ale cywilizacji bizantyńskiej nie przyswajano sobie wcale.
Garnięto się do turańskiej.
Wchodziło w modę wszystko, co tatarskie. Iwan III ożenił syna z Tatarką.
Zaczęło się dobieranie carzyc sposobem tatarskim. Wyławiano w całym państwie najdorodniejsze
i przysyłano do Moskwy do wyboru. Iwan Groźny siedem razy „dziewosłębował” w
ten sposób. Od zajęcia Kazania (1552) przyjmował się obyczaj tatarski jeszcze
powszechniej; kobiety już zamykano. Nastały wkrótce „cziny”, ustanowione niegdyś
przez Tamerlana, zadomowione w Kazaniu i rozszerzone na całą administrację
państwową. Ta hierarchia usunęła na bok dawną rodzimą moskiewską, trzymającą
się „rodosłowa”.
Po wcieleniu Kazania lud
rzucił się w rozległe kraje Powołża i zaczyna się charakterystyczne rozbieganie
się ludności, czemu zapobiegano przyjęciem w r. 1607 dawnego prawa kazańskiego:
przymusowa uprawa roli przez przypisanie do gleby. W połowie XVII wieku
wprowadzono sybirski „mir”. Było to przymusowe stowarzyszenie ludności danej
wsi, kolektywna gminna własność gruntu z periodycznym rozdziałem używalności
gruntów. Instytucja ta znaną jest w cywilizacji turańskiej, a zastosowano ją
w całym ówczesnym państwie moskiewskim ze względów fiskalnych, narzucając „mirowi”
solidarną odpowiedzialność za świadczenia skarbowe.
Jeszcze donioślejszym
nabytkiem z wpływów turańskich była kozaczyzna. Znaną była w Azji jeszcze przed
dżingishanami; za „kazakami” wyprawiał się Temudżin na Kipczak. Książęta
moskiewscy trzymali na swym żołdzie kozaków riazańskich. Szerzyła się ta
organizacja ściśle obozowa w dół Donu, następnie powstało drugie jej ognisko
nad Dnieprem. Nie była kozaczyzna wytworem ni etnicznym, ni religijnym, lecz
żołniersko-zarobkowym; czekano na wielkiego wodza, żeby zdobywać i łupić, a
tymczasem szukało się żołdu i w Moskwie i w Polsce. Gdy nie stało żołdu, brali
sami. Użył ich potem za narzędzie chan krymski i sułtan, ażeby sparaliżować
Polskę i nie dopuścić do koalicji anty-tureckiej. Unia brzeska stanowiła
dogodny pretekst, aleć wojny kozackie były także w Moskwie, a były długotrwałe
i groźne, chociaż w Moskiewszczyźnie chyba nie dla obrony prawosławia?
Gdzież w tym wszystkim
miejsce na cywilizację bizantyńską? Można by o niej mówić chyba na Rusi pod
polskim panowaniem. Niewątpliwie tęgim bizantyńcem był Mohyła Piotr, choć uczył
się w Paryżu; ale pozostał osamotnionym. Znaczny ruch intelektualny na Rusi
wyrzekł się bowiem prawosławia, przeszedł na protestantyzm, w wielkiej części
na arianizm (któremu hołdowała akademia ostrogska), a ci odszczepieńcy nie
wracali potem do prawosławia, ale z reguły przyjmowali katolicyzm i to
łaciński.
Nie bizantyńskiej też
cywilizacji było to dziełem, że w województwach „ukrainnych” zaświtało na
przełomie wieków XVI i XVII poczucie narodowości. Bizantynizm nie zna narodów;
nowy ruch pochodził z wpływów cywilizacji łacińskiej, kultury polskiej. Za
przykładem Konstantego Ostrogskiego odcinano się z całą stanowczością od
Moskwy. Pogardliwy wyraz „moskal” przeszedł z ruskiego języka do polskiego. Ale
powstająca wówczas narodowość ruska rozwiała się w okropnościach wojen
kozackich. Wtedy z obrzydzenia do bezeceństw i wszeteczeństw odrzekała się Rusi
cała wykształcona warstwa ruska, chroniąc swe poczucie kulturalne pod skrzydła
kultury polskiej. Przy prawosławiu został tylko prosty lud, a ten obywał się
bez poczucia narodowego, pod cywilizacyjnym zaś względem należał do
turańskości, a nie do bizantynizmu.
Miał jednak wkroczyć
bizantynizm w kraje moskiewskie z początkiem wieku XVIII, a mianowicie Piotr W.
(1689—1725) wprowadził do swego państwa nurt kultury bizantyńsko-niemieckiej.
Za mało zwraca się uwagę, że reformy jego pochodziły z Niemiec protestanckich,
wyłącznie z protestanckich. Cerkiew urządził na wzór Landeskirche, narzucił
duchowieństwu świeckiemu przymus abecadła, ale za to poręczył Cerkwi
prawowierność obywateli, rozciągnąwszy nad tym kontrolę państwa. Nawet nie
tłumaczono na rosyjskie nazw nowych urzędów; zachowano do ostatnich czasów
nazwy czysto niemieckie. Całe to „europeizowanie” nie zmieniło poglądu
turańskiego, że tron można dzielić z awanturnicami. Następnie atoli zeszedł
główny plon nawiązania stosunków z protestantyzmem: ius connubii z
księżniczkami protestanckich Niemiec. Nastąpiła istna germanizacja oficjalnej
Rosji.
Ale przeszczepianie
niemieckiego rodzaju biurokracji okazało się złudzeniem. Za rozległym był
carat, żeby go urządzać na wzór państw drobnych, ale z ludnością gęstą, a
oświeconą i zamożną; toteż „reformy” wiodły do chaosu i anarchii czynownictwa.
Najgorszym było to, że od czasów Piotra zaczął się w szeregach biurokracji a
nawet duchowieństwa indyferentyzm religijny, połączony z hipokryzją
przestrzegania liturgii; poczęło też wzrastać coraz bardziej sekciarstwo. To
wszystko zgodne było w sam raz z duchem kultury bizantyńsko-niemieckiej, to
wszystko szło szlakami protestantyzmu.
Podnosi się atoli oświata
warstw wyższych, a po rozbiorach Polski zaczynają się wpływy cywilizacji
łacińskiej. Pod polskim wpływem wytwarza się rosyjskie poczucie narodowe, a
pod francuskim dążności do wywołania zmian. Mieszają się w Rosji odbryzgi
czterech cywilizacji: turańskiej, bizantyńskiej, łacińskiej i żydowskiej - i
wytwarzają z mechanicznej mieszaniny nihilizm, którego ukoronowaniem stał się
bolszewizm. Stan acywilizacyjny widoczny był w Rosji już od wojny wschodniej
1877 r.
Obecnie odwrócono turańskość,
o tyle mianowicie, że turański monizm prawny zamieniono na monizm odwrotny,
taki, iż prawo prywatne zniesiono, a całe życie odbywa się w ramach prawa
publicznego. Ponieważ w bizantynizmie zachodził przerost prawa publicznego,
można by o tyle widzieć w bolszewizmie jakiś arcybizantynizm. Jakoż nie brak
tam i tego pierwiastku, ale bez porównania więcej znajduje się tam, że tak
powiem, motywów turańskich. Wyeliminowano całkiem okruchy cywilizacji łacińskiej,
przejmując natomiast dużo z żydowskiej, choćby całą aprioryczność, nigdy jeszcze
poza społeczeństwem żydowskim nie rozwiniętą w stopniu tak wysokim, jak w
Bolszewii. Najcięższą jednak dla Rosji klęską jest fakt, że od pojawienia się
nihilizmu kurczyło się wielce poczucie narodowe, i prawdopodobnie jest ono
obecnie zmiażdżone na kilka pokoleń.
Napór bolszewizmu na Zachód
nie tai się z tym, że mieści w sobie całkowitą zagładę cywilizacji łacińskiej;
niesie z sobą dużo żydowskiej, lecz wykoślawionej; zostałaby pewna mieszanina
bizantynizmu z turańskością, dostatecznie silna, żeby narzucić stan acywilizacyjny. Niestety, taki stan grozi Europie nawet bez przewrotu komunistycznego, bo acywilizacyjność stanowić może
jedyny rezultat mieszanek cywilizacyjnych, uprawianych obecnie tak gorliwie.
Rzuca się hasło czystości
rasy. Aleć w najstarszych podręcznikach antropologii można wyczytać, że już troglodyci
byli rasą mieszaną. Czas by wystąpić z
hasłem, że rasa nie musi i być czysta, ale czystą powinna być cywilizacja.
O współmierność chodzi, o współmierność norm i warunków życia.
Mówiłem o dwóch tylko
cywilizacjach wschodnich. O innych wystarczy słów kilka. Ekspansja chińskiej
ku zachodowi skończyć się musiała tam, gdzie napotkano alfabet głoskowy, a
choćby tylko zgłoskowy (jak pisma turańskie, tureckie). Cywilizacja chińska
związana jest ze swym pismem uniwersalnym, obmyślonym dla wszelkich języków,
lecz za to wymagającym, żeby poświęcić całe życie nauce pisania.
Silny był natomiast napór
cywilizacji arabskiej. Wiadomo, że poprzez
Afrykę północną dotarła do Hiszpanii, gdzie zmieszała się z żydowską, a pod
koniec nieco także z łacińską. Przeżytków dotychczas nie brak w Hiszpanii, a za
hiszpańskim pośrednictwem dostały się niektóre przeżytki do krajów
południowo-amerykańskich. Tu zaliczyć wypada np. szereg obyczajów w stosunkach
płci: damy hiszpańskiej Ameryki są dotychczas krępowane w ruchu ulicznym, a w
kawiarniach mogą zasiadać tylko w oddzielnej części sali, tzw. „familijnej”.
Co Arabowie zdziałali na
Sycylii, wiadomo powszechnie: wiadomo również, jak cesarz Fryderyk II
(1212—1250) urodzony w Sycylii, zaczerpnął sporo arabszczyzny, a na dworze swym
utworzył istną szkołę polityczną, areligijną. Prawdopodobnie był to pierwszy przykład usuwania etyki z życia publicznego. Do najstarszych uczniów Fryderyka II, następnie do grona jego
zaufanych pomocników należał Salzach, późniejszy... W. Mistrz krzyżacki i
twórca krzyżackiego państwa nad Bałtykiem. Podziwiano krzyżacki system
zawiadywania państwem, zwłaszcza system podatkowy (mówiąc dzisiejszym
językiem); otóż był on genezy sycylijskiej. Kiedy potem podupadła w Niemczech
idea zakonu rycerskiego, Krzyżacy pierwsi zrobili z religii służkę państwa. Nie
pochodziło to wprawdzie w tym wypadku z wpływów bizantyńskich, ale spłynęło
następnie w jednym szeregu z bizantynizmem niemieckim, co nastąpiło już
dokładnie w czasach Zygmunta Luksemburczyka (1410—1437), tego typowego
Bizantyńca na niemieckim tronie. Od drugiej połowy XV wieku stanowią Krzyżacy
potężną podporę kultury bizantyńsko-niemieckiej, aż w końcu wydają z siebie to,
co się rozumie przez „prusactwo”.
Obecnie i w Niemczech
dokonuje się monizm prawny — rzecz szczególna — tego samego kierunku, jak w
Rosji: monizm prawa publicznego. Znaczy to, że bizantynizm rozwinął się już do
ostatniej możliwej konsekwencji, rozwinął się bardziej, niż niegdyś w
Bizancjum.
Nie sądźmy, że bizantynizm
ten nie wpływa na Polskę; owszem, bywa nawet brany „na gorąco”. Supremacja siły
fizycznej nad duchową, eliminowanie etyki z życia zbiorowego, kiełznanie
społeczeństwa na rzecz biurokracji — te cechy bizantynizmu rozpanoszyły się u
nas mocno, co przychodzi im tym łatwiej, że mieszczą się również w ekspansji
cywilizacji turańskiej.
Z drugiej strony obozowość
wieczna cywilizacji turańskiej zwaliła się na Polskę z upadającego caratu.
Pamiętajmy zaś, że żydowska cywilizacja w Polsce osiągnęła swe szczyty i że ona
właśnie jest obecnie na naszych ziemiach najżywotniejsza, najbardziej zdatna
do ekspansji, której dokonywa, przesiąkając między nas, przepajając polskość
coraz mocniej sobą. Na czwartym miejscu stoi cywilizacja rodzima polska,
kultura polsko-łacińska, praktykująca w stopniu nigdy jeszcze niebywałym cnotę
skromności. Pamiętajmy, że tamte trzy cywilizacje zawierają chętnie sojusz
przeciw czwartej.
Kto ocali u nas cywilizację
łacińską? Jedną tylko znam siłę, do tego zdatną i powołaną: Kościół. Tu, w
Europie w ogóle, jest to jego cywilizacja, jego córa, bronić mu przeto
wypadnie swej własności, swego żywiołu. Ale powodzenie zależy od tego, czy
miłośnicy tej cywilizacji zrozumieją, że nie obronią jej, jeśli nie staną
zarazem w szeregach Kościoła. W tej walce trzeba być koniecznie katolikiem,
inaczej walka będzie próżną. Można by nawet wyrazić się, że wystarcza walczyć
o katolickość Polski, a gdy obronimy Kościół, cywilizacja łacińska będzie nam
przydana, ocalona.